piątek, 7 lutego 2014

Recenzja: "Poczekajka" Katarzyna Michalak

Nie wiem dlaczego, ale czasami odnajduję dziwną radość z przeczytania złej książki. W tym wypadku los skierował mój wzrok na okładkę "Poczekajki" autorstwa Katarzyny Michalak. Gdzieś obiły mi się o uszy skrawki wiadomości na temat małej dramy z udziałem tej pani, ale nie jestem plotkarzem, to i nie będę roztrząsać. Dochodząc do sedna, "Poczekajka" to druga wydana książka autorki i jestem w szoku widząc, ile ich wydano potem i jak chętnie ludzie je czytają. Może późniejsze są lepsze? Na pewno jeszcze po coś sięgnę (ciekawość i masochizm), ale raczej pożyczę ;) Moja recenzja będzie pełna spoilerów, ostrzegam lojalnie :). Książkę reklamuje taki oto twór:




Bohaterką książki jest 25-letnia Patrycja, młoda pani weterynarz, która pracuje w gabinecie należącym do bogatego i dosyć odpychającego młodziana, który okazuje się odtrąconym adoratorem z czasów studiów. Ma piękną przyjaciółkę Hanię (zawód nieznany, ale jest ładna, więc to musi wystarczyć) i zaborczą matkę Halinę (pani mecenas). Czy naprawdę bohaterowie książek i seriali muszą wykonywać luksusowe i prestiżowe zawody? Z ręką na sercu, jeśli kiedyś popełnię romansidło (tfu!) jego bohaterkę uczynię panią z poczty albo z dziekanatu, jako żywo! Wracając jednak do "Poczekajki" – nasza Patrycja interesuje się ezoteryką i akcja właściwa rozpoczyna się, gdy młoda pani weterynarz postanawia wyruszyć na sabat. Jeśli autorka chciała być merytoryczna, mogła dowiedzieć się co nieco o współczesnych czarownicach (opis uczestniczek sabatu powala – same długowłose osobniczki w długich, powłóczystych sukniach). Mały to pikuś, w porównaniu z tym, co nadejdzie dalej.

W wyniku rozmaitych zawirowań Pati trafia na wieś, do tytułowej "Poczekajki". Podczas przejażdżki autem dostrzega tam chatkę, którą widziała w swojej wizji. Pod chatkę tę ma zajechać jej książę na czarnym koniu i tak się rozpocznie "i żyli długo i szczęśliwie". Serio, w XXI wieku młoda i solidnie (czy tak solidnie, okaże się) wykształcona dziewczyna wierzy w to, że spotka księcia na koniu i będą razem mieszkali w wiejskiej chatce. Bo koń i wiejska chatka to nie jest przenośnia. Wszystko ma być dokładnym odzwierciedleniem wizji. Patrycja od ręki dostaje pracę w miejscowym zoo i wpłaca zaliczkę za uroczy domek. Bach – i poznaje Dziadka jasnowidza, panie w urzędzie miasta są miłe, bo musicie wiedzieć, że w małych miastach wszystkie panie w urzędach są miłe i cieszą się z ptasiego mleczka, pewnikiem na wsi widuje się takie frykasy wyłącznie od święta. Niby nikt Pati we wsi nie lubi, ale od ręki zjawia się ekipa remontowa gotowa od ręki wyrychtować rozpadającą się chatę (w której, coby było klimatyczniej, poprzednio mieszkała Czarownica, lecz rozpoczęła karierę na kolei). Wieś Poczekajka u pani Autorki jest zaludniona przez babki w chustkach, chłopków żłopiących piwko na ławce pod spożywczakiem (który nazywa się "Sporzywczak" - łapiecie ten wyborny żart? ) i kawalirów w beretach z antenką. W całej wsi jest tylko jedna panna na wydaniu, oczywiście zazdrosna o naszą P., więc naturalną koleją rzeczy jest to, że nasza przezroczysta bohaterka zyskuje tabun adoratorów.

W międzyczasie poznajemy Złą Królową, czyli matkę Pati, która wynajmuje Łukasza (z zawodu pan do towarzystwa), aby złamał dziewczęciu serce i sprowadził do domu. Serio, matka (pani ecenas, powiązana z warszawską mafią) chce zniszczyć swoje dziecko i wykłada na ten cel niemałą kwotę.

Patrycja jest dziwną postacią. Niby jest wykształcona i pochodzi ze stolicy, studiowała we Wrocławiu, ale jednak... Jest po prostu nieciekawa. Jak to zwykle bywa w literaturze kobiecej jest fajtłapą – ciągle się potyka, zostaje ugryziona przez gada w ZOO, kopnięta przez krowę, kiedy pędzi na nią stado bizonów sztuk trzy, stoi jak wryta i zostaje uratowana przez mężczyznę (a jakże). Potem dowiadujemy się, że jej kalosze zassały się w błocie. Zakochuje się w żigolaku, ale potem jednak zakochuje się w miejscowym odludku o opinii bandziora, aby ostatecznie nie wiedzieć, w kim jest zakochana, przy czym wokół naszej bohaterki (jak to zwykle bywa, o przeciętnej urodzie) wałęsa się stadko innych adoratorów. Dziewczę nieszczęsne ciągle nie może się wysłowić, stoi z otwartą buzią, kiedy nie wie co powiedzieć i na operacje na żywych zwierzętach targa ze sobą podręcznik do którego zerka, aby podejrzeć następny krok. Wszystko to sprawia, że zamiast osóbki słodkiej i niewinnej otrzymujemy irytującą idiotkę.

Żaden mężczyzna przedstawiony przez panią Michalak nie wzbudził mojej sympatii. Każdy z nich jest albo podstępny, albo gburowaty, albo jest fircykiem skaczącym z kwiatka na kwiatek. Ogólnie w całej książce polubiłam tylko jasnowidzącego Dziadka Aureliusza, ale to postać mocno drugoplanowa. Odnoszę wrażenie, że wszystkie postacie są bardzo niekonsekwentnie skonstruowane. Jeden z panów jest niby zakochany w Pati, ale jednak nic nie stoi na przeszkodzie by mimo to baraszkował z jej przyjaciółką (właśnie, przyjaciółką) w stogu siana, a następnie jednak się odkochał i padł w objęcia uroczej matki rodzicielki.

Książka zawiera kilka szkodliwych stwierdzeń, takich jak lekarz weterynarii leczący żyrafę z niewydolnością serca naparstnicą zrywaną w ogródku. Naparstnica to zioło trujące i gromadzące się w organizmie. Kiedyś rzeczywiście było składnikiem leków przeciwdziałających niewydolności serca, ale raczej u ludzi i raczej nie w XXI wieku. Nasza młoda pani weterynarz stale wpisuje niewyraźnym pismem do księgi z diagnozami losowe sformułowania po łacinie, aby nikt nie domyślił się, że nie wie, na co zwierzę choruje. A nóż widelec - samo wyzdrowieje. Mało tego, prawie wszystkie "leczone" przez nią stworzenia zdrowieją natychmiast, sparaliżowana małpka odzyskuje władzę w nogach a osowiała samica tukana po kilku dniach ochoczo fruwa po klatce. Apogeum głupoty to nasza lekarka, która nie potrafi odnaleźć na zdjęciu rentgenowskim węża jego narządów. "Bo to przecież taka rurka, która tam, gdzie wszystkie zwierzęta mają żołądek, ma ogon, tam, gdzie mają płuca - ma ogon, zaś tam, gdzie reszta fauny ma ogon, wąż również ma ogon!" (Mistrz suchara - K. Michalak).

Poza tym cała opowieść jest usiana dialogami w stylu:
- Jaka pusta.
- Nie jesteś kapustą, Patrycjo 
-Jaka pusta – powtórzyła, wskazując klatkę – Jak całe moje parszywe życie.
Dialog dotyczący krokodyla o wdzięcznym imieniu Morderca, który już kilka razy odgryzł palec któremuś ze zwiedzających: 
-Tym razem nikt się po niego nie zgłosił.
-Po Mordercę?
-Nie, po palec!
Takich dowcipnych dialogów jest w książce mnóstwo.

Zmierzając do końca – nasza Patrysia w wyniku miłosnych zawirowań ląduje w szpitalu psychiatrycznym, ale to nic nie szkodzi, bo ostatecznie pod chatkę zajeżdża książę na koniu, a źli bohaterowie zostają ukarani impotencją. Straszna to kara za handel pigułkami gwałtu i podpalenie, zaprawdę.

Jeśli ktoś ma bardzo dużo wolnego czasu, może owszem sięgnąć po tę lekturę, czyta się bardzo szybko, ale tak już jest w przypadku książek, które wypełniają puste słowa, zamiast treści.


PS. Doczytałam na blogu Autorki, że napisała powieść erotyczną i drugą - fantasy. Pokusa nie do odparcia :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo proszę, taktuj Autorkę tak, jak sam chciałbyś, by Cię traktowano :)