Nie wiem dlaczego, ale
czasami odnajduję dziwną radość z przeczytania złej książki. W
tym wypadku los skierował mój wzrok na okładkę "Poczekajki"
autorstwa Katarzyny Michalak. Gdzieś obiły mi się o uszy skrawki
wiadomości na temat małej dramy z udziałem tej pani, ale nie jestem plotkarzem, to i nie będę
roztrząsać. Dochodząc do sedna, "Poczekajka" to druga wydana książka autorki i jestem w szoku widząc, ile ich wydano
potem i jak chętnie ludzie je czytają. Może późniejsze są lepsze? Na pewno jeszcze po coś sięgnę (ciekawość i masochizm), ale raczej pożyczę ;) Moja recenzja będzie pełna spoilerów,
ostrzegam lojalnie :). Książkę reklamuje taki oto twór:
Bohaterką książki jest 25-letnia
Patrycja, młoda pani weterynarz, która pracuje w gabinecie
należącym do bogatego i dosyć odpychającego młodziana, który
okazuje się odtrąconym adoratorem z czasów studiów. Ma piękną
przyjaciółkę Hanię (zawód nieznany, ale jest ładna, więc to
musi wystarczyć) i zaborczą matkę Halinę (pani mecenas). Czy
naprawdę bohaterowie książek i seriali muszą wykonywać luksusowe
i prestiżowe zawody? Z ręką na sercu, jeśli kiedyś popełnię
romansidło (tfu!) jego bohaterkę uczynię panią z poczty albo z
dziekanatu, jako żywo! Wracając jednak do "Poczekajki" –
nasza Patrycja interesuje się ezoteryką
i akcja właściwa rozpoczyna się, gdy młoda pani weterynarz
postanawia wyruszyć na sabat. Jeśli autorka chciała być
merytoryczna, mogła dowiedzieć się co nieco o współczesnych
czarownicach (opis uczestniczek sabatu powala – same długowłose
osobniczki w długich, powłóczystych sukniach). Mały to pikuś, w
porównaniu z tym, co nadejdzie dalej.
W wyniku rozmaitych zawirowań Pati
trafia na wieś, do tytułowej "Poczekajki". Podczas
przejażdżki autem dostrzega tam chatkę, którą widziała w swojej wizji.
Pod chatkę tę ma zajechać jej książę na czarnym koniu i tak się rozpocznie "i żyli długo i szczęśliwie". Serio, w XXI wieku młoda i
solidnie (czy tak solidnie, okaże się) wykształcona dziewczyna wierzy w to, że spotka księcia na
koniu i będą razem mieszkali w wiejskiej chatce. Bo koń i wiejska
chatka to nie jest przenośnia. Wszystko ma być dokładnym
odzwierciedleniem wizji. Patrycja od ręki dostaje pracę w
miejscowym zoo i wpłaca zaliczkę za uroczy domek. Bach – i
poznaje Dziadka jasnowidza, panie w urzędzie miasta są miłe, bo
musicie wiedzieć, że w małych miastach wszystkie panie w urzędach
są miłe i cieszą się z ptasiego mleczka, pewnikiem na wsi widuje się takie frykasy wyłącznie od święta. Niby nikt Pati we wsi
nie lubi, ale od ręki zjawia się ekipa remontowa gotowa od ręki
wyrychtować rozpadającą się chatę (w której, coby było
klimatyczniej, poprzednio mieszkała Czarownica, lecz rozpoczęła
karierę na kolei). Wieś Poczekajka u pani Autorki jest zaludniona przez babki w chustkach, chłopków żłopiących piwko na ławce pod spożywczakiem (który nazywa się "Sporzywczak" - łapiecie ten wyborny żart? ) i kawalirów w beretach z antenką. W całej wsi jest tylko jedna panna na wydaniu, oczywiście zazdrosna o naszą P., więc naturalną koleją rzeczy jest to, że nasza przezroczysta bohaterka zyskuje tabun adoratorów.
W międzyczasie poznajemy Złą
Królową, czyli matkę Pati, która wynajmuje Łukasza (z zawodu pan
do towarzystwa), aby złamał dziewczęciu serce i sprowadził do domu. Serio, matka (pani ecenas, powiązana z warszawską mafią) chce zniszczyć swoje dziecko i
wykłada na ten cel niemałą kwotę.
Patrycja jest dziwną postacią. Niby
jest wykształcona i pochodzi ze stolicy, studiowała we Wrocławiu,
ale jednak... Jest po prostu nieciekawa. Jak to zwykle bywa w
literaturze kobiecej jest fajtłapą – ciągle się potyka, zostaje
ugryziona przez gada w ZOO, kopnięta przez krowę, kiedy pędzi na
nią stado bizonów sztuk trzy, stoi jak wryta i zostaje uratowana
przez mężczyznę (a jakże). Potem dowiadujemy się, że jej
kalosze zassały się w błocie. Zakochuje się w żigolaku, ale
potem jednak zakochuje się w miejscowym odludku o opinii bandziora, aby
ostatecznie nie wiedzieć, w kim jest zakochana, przy czym wokół
naszej bohaterki (jak to zwykle bywa, o przeciętnej urodzie) wałęsa
się stadko innych adoratorów. Dziewczę nieszczęsne ciągle nie
może się wysłowić, stoi z otwartą buzią, kiedy nie wie co
powiedzieć i na operacje na żywych zwierzętach targa ze sobą
podręcznik do którego zerka, aby podejrzeć następny krok. Wszystko to sprawia, że zamiast osóbki słodkiej i niewinnej otrzymujemy irytującą idiotkę.
Żaden mężczyzna przedstawiony przez panią Michalak nie
wzbudził mojej sympatii. Każdy z nich jest albo podstępny, albo
gburowaty, albo jest fircykiem skaczącym z kwiatka na kwiatek.
Ogólnie w całej książce polubiłam tylko jasnowidzącego
Dziadka Aureliusza, ale to postać mocno drugoplanowa. Odnoszę wrażenie, że wszystkie postacie są bardzo niekonsekwentnie skonstruowane. Jeden z
panów jest niby zakochany w Pati, ale jednak nic nie stoi na
przeszkodzie by mimo to baraszkował z jej przyjaciółką (właśnie,
przyjaciółką) w stogu siana, a następnie jednak się odkochał i padł w objęcia uroczej matki rodzicielki.
Książka zawiera kilka szkodliwych
stwierdzeń, takich jak lekarz weterynarii leczący żyrafę z
niewydolnością serca naparstnicą zrywaną w ogródku. Naparstnica
to zioło trujące i gromadzące się w organizmie. Kiedyś
rzeczywiście było składnikiem leków przeciwdziałających
niewydolności serca, ale raczej u ludzi i raczej nie w XXI wieku. Nasza młoda pani weterynarz stale wpisuje niewyraźnym pismem do księgi z diagnozami losowe sformułowania po łacinie, aby nikt nie domyślił się, że nie wie, na co zwierzę choruje. A nóż widelec - samo wyzdrowieje. Mało tego, prawie wszystkie "leczone" przez nią stworzenia zdrowieją natychmiast, sparaliżowana małpka odzyskuje władzę w nogach a osowiała samica tukana po kilku dniach ochoczo fruwa po klatce. Apogeum głupoty to nasza lekarka, która nie potrafi odnaleźć na zdjęciu rentgenowskim węża jego narządów. "Bo to przecież taka rurka, która tam, gdzie wszystkie zwierzęta mają żołądek, ma ogon, tam, gdzie mają płuca - ma ogon, zaś tam, gdzie reszta fauny ma ogon, wąż również ma ogon!" (Mistrz suchara - K. Michalak).
Poza tym cała opowieść jest usiana
dialogami w stylu:
- Jaka pusta.
- Nie jesteś kapustą, Patrycjo
-Jaka pusta – powtórzyła,
wskazując klatkę – Jak całe moje parszywe życie.
Dialog dotyczący krokodyla o
wdzięcznym imieniu Morderca, który już kilka razy odgryzł palec
któremuś ze zwiedzających:
-Tym razem nikt się po niego nie
zgłosił.
-Po Mordercę?
-Nie, po palec!
Takich dowcipnych dialogów jest w
książce mnóstwo.
Zmierzając do końca – nasza
Patrysia w wyniku miłosnych zawirowań ląduje w szpitalu
psychiatrycznym, ale to nic nie szkodzi, bo ostatecznie pod chatkę
zajeżdża książę na koniu, a źli bohaterowie zostają ukarani
impotencją. Straszna to kara za handel pigułkami gwałtu i podpalenie, zaprawdę.
Jeśli ktoś ma bardzo dużo wolnego
czasu, może owszem sięgnąć po tę lekturę, czyta się bardzo
szybko, ale tak już jest w przypadku książek, które wypełniają
puste słowa, zamiast treści.
PS. Doczytałam na blogu Autorki, że napisała powieść erotyczną i drugą - fantasy. Pokusa nie do odparcia :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo proszę, taktuj Autorkę tak, jak sam chciałbyś, by Cię traktowano :)